MÓJ STAN WOJENNY
Autor: Jolanta Czartoryska
Gdyby nie ten facet z Komendy Wojewódzkiej, na pewno by mnie w Polsce od lat nie było. To on, ten zupełnie obcy człowiek stał się kowalem mojego losu! Był początek lutego 1982 roku. Od listopada byłam szczęśliwą posiadaczką zaproszenia od kuzynki z Glasgow. To zaproszenie do przyjazdu było dla mnie niemal relikwią. Było pierwszym takim dokumentem w rodzinie! Jeszcze nikt nie miał możliwości pojechania na Zachód. W rozmowach w domu, Zachód był obecny na różne sposoby, ale żeby tam jechać? Niemożliwe! Jednak nagle to niemożliwe zbliżało się i miało stać się jawą.
Byłam wtedy od roku szefem niewielkiej prowincjonalnej prokuratury. Temu, kto w życiu zetknął się z tą instytucją w tamtych latach nie trzeba wyjaśniać, że wyjazd na zachód dla prokuratora był po prostu niemożliwy. No, chyba, że służbowo. Jeżeli, więc, ktoś z prokuratorów był w tamtym czasie zagranicą, to ja do dzisiaj nie potrafię znaleźć przyczyny, dla której mu się to udało. Cóż, wyjątki zdarzają się wszędzie!
Nie mieliśmy na Zachodzie, ani krewnych, ani znajomych. To znaczy, krewni może by się i znaleźli, ale nie utrzymywaliśmy z nimi kontaktu. Tak na wszelki wypadek! Bratanica taty była takim kontaktem, bo wyszła za mąż za polskiego Szkota i przebywała w Anglii od połowy lat siedemdziesiątych. Skończyła zaledwie liceum, za to udało się jej dobrze wyjść za mąż. My wszyscy w najbliższej rodzinie byliśmy po studiach, a i tak jej w pewien sposób zazdrościliśmy. Czego? No właśnie, tego przebywania zagranicą. Jedni robili to w skrytości, a inni czasami coś bąknęli na temat jej lepszego świata, do którego się tak szczęśliwie, przez zamążpójście, dostała.
Zaproszenie przywiózł mi w listopadzie 1981 roku mąż kuzynki. Musiałam pojechać po nie do innego miasta, ponieważ przyjechało do Polski z transportem darów z Anglii dla Polaków. Kuzyn przywiózł jakieś rzeczy i chyba produkty żywnościowe. Tak naprawdę te dary, przynajmniej w mojej rodzinie, uważaliśmy za wstrętne i upokarzające dla wszystkich Polaków. Jednak szczególnie poniżające były dla tych, którzy z nich korzystali. Czy musieli korzystać? Ja nie wiem tak naprawdę do dzisiaj, bo prawdą jest, że wokół wszystkiego brakowało, a jednak mieliśmy wszystko, co było nam potrzebne. W każdym razie w mojej najbliższej rodzinie nikt nie musiał i nie wyciągnął ręki po jakiekolwiek dary. Prawdą jest, że stało się w tych, jakże upokarzających, kolejkach po podstawowe produkty, ale kupowaliśmy je za własne zarobione pieniądze. Pamiętam w szczególności kolejki po masło, bo mama ciągle bała się, że go zabraknie. Nie widziała możliwości używania margaryny, która była bardziej dostępna. To było piekło, do którego schodziliśmy solidarnie wszyscy, włącznie z tatą, który nigdy wcześniej do sklepu nie chodził. Tato miał problemy z chodzeniem, jednak dzielnie i on, dawny pracownik aparatu władzy, schodził po to wydzielane na dekagramy masło, nie rozumiejąc, co się dzieje wokół. Nie był ani stary, ani niemądry, a jednak nie rozumiał, co i dlaczego tak się dzieje.
Gdy dostałam już do ręki to wymarzone zaproszenie, musiałam wszcząć procedurę, aby dostać paszport. Tak się właśnie mówiło: trzeba dostać paszport. Niektórzy mówili, że trzeba załatwić paszport. Ja nie mogłam niczego załatwić do chwili uzyskania zgody Prokuratora Generalnego (wtedy był to samodzielny urząd, którego wagę doceniono obecnie i znowu prokuratura jest oddzielona od ministerstwa sprawiedliwości). No, więc, napisałam wniosek o wyrażenie zgody na wyjazd do Wielkiej Brytanii. Po tym czekało mnie już tylko wypełnienie wniosku o paszport i otrzymanie go…. albo i nie. Ponieważ ja wystąpiłam do Generalnego ( tak się mówiło w moim środowisku o najwyższym przełożonym, którego szeregowy prokurator oczywiście miał szanse zobaczyć w telewizji - pewnie tak jak i dzisiaj) o zgodę natychmiast po otrzymaniu zaproszenia w listopadzie, to na początku lutego, mając ją w ręku, mogłam pójść do Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. No tak, ale w tak zwanym międzyczasie ogłoszony został stan wojenny, a to baaaardzo wiele zmieniało w i tak nieprostej paszportowej sytuacji.
Bałam się pójść do tej Komendy, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam czego. Nic złego nie zrobiłam, byłam prokuratorem, a jednak się bałam. Jakoś tak podskórnie się czuło, że ten budynek nie jest przyjazny. Jednak w szczególności bałam się odmowy uzyskania paszportu. W tamtych czasach odmowa uzyskania tego dokumentu była równoznaczna z piętnem. Jakim? Tak dokładnie nie wiedziałam ani wtedy, ani teraz nie wiem, ale lepiej było nie dostać odmowy paszportu. Teraz jestem bogatsza o wiedzę historyczną i mogę ocenić swoje ówczesne odczucia. Mimo strachu i obaw zmobilizowałam się i najpierw postanowiłam zorientować się, zaledwie anonimowo, czy dostanę paszport. Dlaczego?
Na początku lutego 1982 roku w świadomości obywateli, to znaczy w mojej świadomości świadomego obywatela pracującego w aparacie państwowym, wbiła się informacja, że paszport mogą dostać - poza jakimiś przypadkami śmierci kogoś bliskiego zagranicą i koniecznością uczestniczenia w pogrzebie, no może jeszcze jakaś poważna choroba – wyłącznie renciści i emeryci. Po co i za jakie pieniądze akurat ta kategoria ludzi miałaby jechać zagranicę? Nie wiedziałam!
Więc gdy już stanęłam przed urzędnikiem w komendzie i zapytałam grzecznie czy mam szansę otrzymać paszport, ten, nawet nie podnosząc głowy znad na pewno bardzo ważnych papierów, warknął do mnie: - A pani to, co? Emerytka czy rencistka jakaś?
Do końca życia będę pamiętać to zdanie, to „niezwykle uprzejme” zachowanie urzędnika, to warknięcie, tę całą sytuację i płynące z niej upokorzenie.. Zapadła mi w duszę i w pamięć na całe życie. Było to moje pierwsze zetknięcie z urzędnikiem milicji od strony zwykłego obywatela. Nawiasem mówiąc nie przypominam sobie, w jaki sposób załatwiałam wcześniej, funkcjonującą wówczas tak zwaną wkładkę paszportową, aby wyjechać na Węgry. Wydaje mi się, że załatwiał to zakład pracy męża, który organizował wycieczkę do Miszkolca. No, nieważne!
Wracam do paszportu. Gdy więc ten facet warknął, nie patrząc na mnie, to ja się tak zdenerwowałam, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Przypomniałam sobie, że przecież ja mam zgodę Prokuratora Generalnego na wyjazd. Nieśmiało, więc, mówię mu: - Wie pan, ale mam zgodę Prokuratora Generalnego na wyjazd, a samo zaproszenie mam ważne tylko 6 miesięcy, a więc do kwietnia. Chcę wiedzieć czy dostanę paszport. Niepewna swojej sytuacji pomyślałam szybciutko, że pewnie, jak mu to powiedziałam, to może zaciekawiony podniesie głowę i zapyta mnie, dlaczego właściwie mam zgodę Generalnego, że wyjaśni się, że jestem prokuratorem i wszystko już potem pójdzie gładko. Niestety, on nie zainteresował się moimi słowami, a tym bardziej ta moją zgodą. Powiedział mi tylko: „Jak pani złoży papiery, to się pani dowie czy paszport dostanie!”
No tak! Jak złożę - to będę wiedziała. Ależ to oczywiste! Wyszłam z tego małego pokoiku Komendy nieprzytomna. Idąc do domu zastanawiałam się: składać czy nie składać? Dostanę czy nie dostanę? Czy ja jestem rencistką jakąś albo emerytką? No, oczywiście, że mając 28 lat i całe życie przed sobą, na szczęście nie byłam. Ale tak bardzo chciałam pojechać na ten Zachód, na którym nikt z mojej najbliższej rodziny jeszcze nie był. Chciałam zobaczyć kraj, w którym wszystko, co człowiekowi jest potrzebne do życia – po prostu jest! Chciałam zobaczyć w normalnym sklepie leżące na półkach to, co ja mogłam w Polsce kupić tylko w Peweksie, a więc mydełko Fa i takie jeszcze jedno inne, którego nazwy nie pamiętam, a które pachniało tak, że po umyciu nim rąk (jeśli nie żal było za nie zapłacić aż 40 centów) pachniało luksusem nie tylko w łazience, ale w całym mieszkaniu, ba, w całym życiu! Zbyt wielu rzeczy nie mogłam kupić w tym wtedy wymarzonym Peweksie, bo co najwyżej kawę i czasami jakąś wymarzoną bluzkę, bez której, jak się kobiecie przed trzydziestką wydaje, nie ma życia! Na więcej nie było mnie stać i więcej, przynajmniej w mojej rodzinie, nie należało wydawać pieniędzy w Peweksie, nawet gdyby się je miało. To była zdecydowanie rozrzutność, której moi rodzice zupełnie nie aprobowali. Im, a za nimi, mnie, musiało wystarczyć wszystko to, co było dostępne w naszym kraju poza strefą dolarową, a właściwie bonową, bo operowano substytutami dolarów.
Tak więc w ciągu następnych kilku dni zastanawiałam się: składać wniosek o paszport czy nie składać? I dalej wracał problem: A co będzie jak dostanę odmowę? Było wiadome, że ten kto otrzymał odmowę, był na cenzurowanym, no bo niby dlaczego dostał odmowę? Powód mógł być tylko jeden: był trefny dla władzy! A taka łatka na pewno nie dawała możliwości robienia kariery zawodowej. Zastanawiałam się, dlaczego ja niby miałabym dostać odmowę? No tak, ale jeśli tylko renciści i emeryci…. to ja na pewno się nie mieszczę w tej kategorii.
I tak łamiąc się raz w tę raz w drugą stronę, nie chcąc rujnować sobie dobrze zapowiadającej się kariery w prokuraturze, nie chcąc wystawiać się na niewiadomą nie złożyłam wniosku o paszport. Zaproszenie straciło swą sześciomiesięczną ważność. Ja nigdy już nie otrzymałam nowego zaproszenia i na Zachód po raz pierwszy wyjechałam dopiero w 2000 roku mając już 46 lat.
Tekst był wyróżniony w Konkursie Newsweek Polska (Historia) na tekst o stanie wojennym w 2011 roku
(pod Alter Ego lIdia Bojanowska)
©Copyright. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Wir benötigen Ihre Zustimmung zum Laden der Übersetzungen
Wir nutzen einen Drittanbieter-Service, um den Inhalt der Website zu übersetzen, der möglicherweise Daten über Ihre Aktivitäten sammelt. Bitte prüfen Sie die Details und akzeptieren Sie den Dienst, um die Übersetzungen zu sehen.